Tekst jest odpowiedzią na komentarz szefowej Otwartych Klatek do mojego tekstu “Hot Dogi Sprzeciwu“, stanowiącego krytykę ich kampanii i utrwalającej się orientacji ideologicznej. Odpowiedź odnosi się bezpośrednio do poszczególnych podpunktów komentarza. Zdjęcia wykorzystane bez zezwolenia i w celach niekomercyjnych.
PDF do pobrania
Zacznijmy traktować zwierzęta poważnie. Tak, gdyby Klatki zaczęły traktować inne zwierzęta poważnie, nie chwytałyby się powierzchownych interpretacji historii zwycięstw i porażek ruchów i organizacji społecznych. Jakkolwiek nie chciałoby się mierzyć “wymierności zmian poszczególnych elementów systemu,” ich szersze reperkusje pozostają niewidoczne widoczne w tabelach statystycznych. A tabelki, którymi zafascynowane są rządy, korporacje i sektor non-profit (kompletnie zależny od ukazywania, że systemowi nie zagraża) ukrywają więcej, niż pokazują.
W latach 60-tych próbowano wyczyścić historię z uciążliwej konieczności interpretacji i przydać jej charakter “naukowy”. Nazwano rzecz kliometrią (historią ekonometryczną). Świeżo uzbrojeni badacze w kitlach chcieli robić za nowych kapłanów. Ale poważni historycy szybko zmiażdżyli jej nonsensowne wyniki, wskazując na centralną rolę interpretacji w odczytywaniu mas danych sumowanych arbitralnie przez badaczy szukających w tabelkach wymierności. Wystarczy uważnie przyjrzeć się przełomowej dla historii ekonometrycznej pracy Ekonomia niewolnictwa na przedwojenym Południu, a przede wszystkim recenzjom, które słusznie nie zostawiły na niej suchej nitki.
Klatki mają obesję na punkcie tabelek, profesjonalnych badań opinii i wszystkiego tego, co może przyczynić się do rozrostu organizacji bez deptania po odciskach potencjalnym darczyńcom. Jak pisałem w poprzednim tekście, jest to typowe dla neoreformistów kolaborujących z systemem w miejsce krytykowania go i wywierania nań nacisku.
Organizacja wypuszcza się w przeszłość w poszukiwaniu uzasadnienia swoich działań. Mówi o sukcesach sufrażystek. Ale głosy wyborcze, filtrowane przez staranne zabiegi socjotechniczne i okraszone miliardami trwonionymi na towarzyszące wyborom kampanie, nie mają dziś mocy, na którą sufrażystki zdawały się liczyć.
Kiedy tylko głos wyborczy stał się powszechny, teoretycy mediów tacy, jak Walter Lippman zaczęli systematycznie pracować nad obejściem zagrożenia, jakie zdawał się stwarzać. Jak mawiał Mark Twain, “Gdyby wybory coś zmieniały, dawno by ich zakazano”. Zmieniają powierzchnię systemu ukrywając jego korzenie tkwące głęboko i uzależnione od eksploatacji.
Prosty przykład: Fakt, że płeć premiera zmieniła się wraz z zastąpieniem Tuska przez Ewę Kopacz, nie wprowadzi w szeregi PO, a tym bardziej samego reżimu w Polsce, żadnych istotnych zmian. Neoliberalna linia partii i jednego rządu za drugim zostanie podtrzymana. Wobec braku antysystemowego sprzeciwu, gwarancje ekonomiczne będące częścią welfare state będą nadal systematycznie rozmontowywane.
Klatki powołują się też na sukcesy klasy robotniczej. Ale tu też rzecz nie trzyma się kupy, a interpretacja jest powierzchowna. Tabele statystyczne mogą pokazać wzrost siły nabywczej klasy robotniczej (nazywanej dzisiaj nieśmiale “pracownikami”) i wzrost jakości życia robotników.
Ale Ivan Illich dowodził słusznie w pracy Użyteczne bezrobocie i jego profesjonalni wrogowie, że scentralizowane systemy organizacji pracy i świadczeń społecznych pogłębiły uzależnienie robotników od szefów i odgórnych dyrektyw. Sprawiły, że ich życie było nie bardziej autonomiczne i samodzielne, ale przyczyniały się do dalszego rozmontowania na czynniki pierwsze ich umięjętności zapewnienia sobie bytu, uzależniając ich od masowych struktur, w które wrzucił je kapitał.
Druga sprawa: od lat 50- i 60-tych ten rzekomy wzrost jakości życia robotnikó stanowił element stabilizujący kapitalizm i neutralizujący sprzeciw wobec niego. W związku z nim radykalne żądania obalenia systemu–żądania kiedyś żywe i powszechne–wygasają do reszty. Jak stwierdził Herbert Marcuse, robotnicy mają już do stracenia nie tylko łańcuchy, ale znacznie, znacznie więcej. Zaczyna im zależeć na utrzymaniu przede wszystkim własnych przywilejów tak, jak dobrze pozycjonowanym ekonomicznie kobietom (tzw. “power women”) zależy na zwiększeniu własnej liczebności i poprawie własnej pozycji w Parlamencie Europejskim czy zarządach globalnych korporacji.
Wąskie spojrzenie na tego rodzaju zmiany uniemożliwia rzetelną analizę poniżenia i wyzysku w ramach systemu, który dzięki współpracy kolaboracyjnych elementów ruchów społecznych kontynuuje swoje istnienie. Pewnym uprzywilejowanym sektorom robotników żyje się lepiej, w związku z czym przestaje ich interesować gruntowna zmiana społeczna systemu, na których wyrastają ich kariery i dobrobyt. Pewnym kobietom powodzi się lepiej i robią kariery w strukturach, które nie powinny w ogóle istnieć. A nędza upychana jest niżej i niżej, na globalne Południe i do fabryk, w których inne zwierzęta jak ginęły, tak giną–miliardami.
Ważne w tym momencie jest jednak to, że masywne związki zawodowe i inne organizacje przedstawicielskie robotników ani nie rozrosłyby się do swoich opasłych rozmiarów z lat 60-tych, ani nie miałyby żadnego posłuchu ze strony władz politicznych i ekonomicznych, gdyby nie stały za nimi wydarzenia rewolucyjne tego okresu.
To wobec radykalnych rządań obalenia systemu, w którym niemal bez wyjątku rządzi szef, przedstawiciele systemu byli gotowi dokonywać ustępstw. Dokonywali ich dopiero wtedy, kiedy byli przez radykalny sprzeciw postawieni w stan zagrożenia.
Bez Malcolma X, którego bały się białe USA, Martin Luther King nie miałby posłuchu, jakiego mu użyczono. A kiedy King sam się zradykalizował i wzbogadził swoje przemówienia i program o rządania socjalistyczne, został zamordowany. Publiczne ustępstwa połączone z nieustającą groźbą przemocy ze strony systemu miały skutecznie wyeliminować oczekiwania gruntownych przemian przez dyskredytację radykalnych elementów opozycji. Śmierci czarnoskórych mieszkańców na ulicach metropolii amerykańskich z rąk policji nie towarzyszy realna sprawiedliwość, a wzrost czarnej burżuazji.
To taktyka skuteczna i stara jak świat. A teraz przeżywa którąś z rzędu młodość, między innymi w działaniach Klatek otwartych na kooptację przez system. Tak, jak PETA stała się częścią systemu w USA, mówiąc każdemu to, co chciał usłyszeć, tak Klatki chcą stać się jego częścią tutaj.
Do wyzwolenia zwierząt to nie prowadzi, a potencjał autentycznego, radykalnego sprzeciwu wygasza. Gdyby reakcyjnych, skłonnych do kolaboracji elementów ruchu robotniczego i feministycznego nie było, być może nie byłoby dzisiaj neokolonializmu europejskiego w Afryce, któremu jakże demokratycznie Parlament Europejski patronuje. To dobrze, że siedzą tam kobiety? Nieistotne! To fatalnie, że ten system wciąż istnieje! Gdyby nie elementy, które łatwo udobruchać, być może wiele przeszłych rewolucji mogłoby rzeczywiście w większym stopniu wykorzystać swoje historyczne szanse.
Traktować inne zwierzęta poważnie to szukać sposobów działania, które nie poddają w wątpliwość fundamentalnego moralnego sprzeciwu wobec istnienia systemów eksploatacji. Nie działanie dla samego działania–ani głosy z cyklu “to powiedz nam, co ty byś zrobił”–ale właśnie to stanowi odpowiedzialność każdego, kto uważa się za aktywistę.
Wskazałem w pierwszym artykule kilka przykładów organizacji i działań nieformalnych, w których ten duch, ten etos, jeszcze nie umarł. I wszystko czego chcę od czytelniczki myślącej krytycznie i nie obawiającej się radykalizmu swojego własnego przesłania, to to, żeby obserwowała takie przykłady, znajdywała ich więcej i więcej, czerpała z nich i sama je krzewiła. Ale prawda jest taka, że wielu z nas boi się tego, co sami mamy do powiedzenia i kryje się nie tyle za pragmatyzmem nawet, co za oportunizmem. Tak jest łatwiej, tak nie robi się sobie wrogów, nie nadstawia się własnego karku, nie ryzykuje się.
Poczucia szefowej Klatek są błędne. Bez gruntownego przeorania systemu dominacji, kryjącego się pod płaszczykiem państwa, kapitału i innych struktur redukujących nas do statusu odbiorców dyrektyw i rozkazów przy jednoczesnym uposażaniu nas w iluzję wyboru i wpływu, świat spłonie. Wiadomo dziś, że Pentagon przygotowuje już odpowiednie plany zabezpieczające władzę na każdy wyobrażalny wariant spodziewanych katastrof–ekonomicznych, ekologicznych i politycznych–destabilizujących system w skali światowej.
W tym kontekście roszczenia o to, żeby hot dogi były podgrzewane w osobnych piecach nieskalanych tłuszczem zwierzęcym są i śmieszne, i żałosne. Jak pisałem we “Fragmentach animalistycznej polityki”, walka o wolność innych zwierząt ma niewiele wspólnego z marudzeniem o luksusy na własnym talerzu. To nie na weganach powinna się skupiać. Oczywiste jest, że chcemy się zdrowo odżywiać, chociaż kampania hot dogowa nawet to poddaje w wątpliwość. Tak czy inaczej, fetyszyzacji weganizmu mówię nie.
Weganizm powinien być “normalny”, ale to wymaga, żeby system eksploatacji upadł. Dzisiejsza normalność jest patologiczna i nie ma co do niej aspirować. Wie to każdy, kto ma dość siły, żeby to sobie przyznać.
Nie jesteśmy ruchem religijnym. Wnikliwa lektura “Hot dogów sprzeciwu” pokaże, że użyty tam termin “dusza” to oczywisty skrót myślowy. Ale ateiści lekceważący potęgę, jaką niesie ze sobą etos, czy to świecki czy nie, gotowi są strzelać sobie w kolano odrzucając cenne lekcje od swoich przeciwników.
Osadzony w więzieniu faszystkowskim Mussoliniego, Antonio Gramsci doceniał potęgę kulturotwórczą i polityczną kościoła katolickiego. Wskazywał w swoich Notatnikach więziennych, że obalenie systemu hegemonii kapitalistycznej (w ramach której inne zwierzęta zrównywane są nie tylko z rzeczą, ale z towarem, redukowane do wartości wymiennej) wiąże się z budową kontrhegemonii–ogólnospołecznej alternatywy opartej na nowym etosie, nowych wartościach, które budują nowy zdrowy rozsądek w miejsce kapitalistycznego.
Żadne banalne ateistyczne nawoływania do tego, żeby potęga rozumu zastąpiła Boga, nie zmienią podstaw rzeczywistości: jako zwierzęta opieramy swoje zachowanie na nawykach i przyzwyczajeniach, a ogromną większość naszej aktywności jest bezrefleksyjna, pomija świadomość. Takimi jesteśmy istotami.
Nikt z nas nie jest duszą ani umysłem. Każdy i każda z nas jest żyjącym, zwierzęcym ciałem. I walczymy o nowy etos, w którym nie przyjdzie nam w ogóle do głowy masakrowanie ciał i istnień innych zwierząt.
W tym luźnym i świeckim sensie religijność, nowa religijność oparta na współczuciu, szacunku, kulturze ludycznej i oszczędnej, na praktyce weganizmu i szeroko zakrojonej, odważnej działalności abolicjonistycznej, jest koniecza. Nie ma nic wspólnego z dogmatem, nic wspólnego ze skostniałymi strukturami katolickimi.
Ale stanowi, jak chciał tego Gramsci, “nową reformację”. I w tym sensie, jako ktoś, od kogo stare przesłanki uduchowienia i innych katechicznych kategorii trzymają się z dala, uważam, że walka o “dusze”–nie wybory konsumenckie–jest absolutnie niezbędna.
Komu to służy? Komu służy kampania Klatek? Dobre pytanie. Powtarzam–służy z pewnością organizacji zorientowanej na wzrost jej własnej popularności wśród szeregów wegan w ramach własnego aktywizmu wymieniających się przepisami kulinarnymi. Pomaga zebrać środki na utrzymanie organizacji, dla której własne przetrwanie, a nie wyzwolenie zwierząt, zdaje się być priorytetem.
Chyba nie ma wątpliwości, że ktoś, kto pisze to, co ja, nie ma z przemysłem futrzarskim absolutnie nic wspólnego. Wójcikowie krytykują Klatki, by chronić zyski swojego gównianego biznesu. Ja nie mam biznesu ani interesu, których chciabłbym tutaj bronić.
Nie jestem zainteresowany przywództwem w żadnej organizacji. Nie jestem zainteresowany tym, żeby wpływały mi na konto pieniądze od innych aktywistów i jakiejkolwiek publiczności. Interesują mnie tylko szeroki ogląd wyzwolenia zwierząt i przytomni członkowie ruchu, który do niego dąży. To o ich uwagę i rozsądek zabiegam.
Jest jasne, że każda organizacja i kampania wymaga finansowania. Nie potrzebuję podręcznika marketingu, żeby wiedzieć, że ludzie muszą jeść i kupić niezbędny sprzęt, opłacić biuro itd. Kwestia na co te pieniądze idą. Na hot dogi iść nie powinny. Hot dogi do realnej zmiany nie prowadzą, a już na pewno nie w świecie, który płonie.
Maurice Merleau-Ponty miał rację pisząc, że rewolucje odnoszą sukcesy jako ruchy i porażki jako reżimy. Klatki powoli zamieniają się w mini-reżim. Powinno nam zależeć, żeby tego losu uniknęły.
–kf